Nie znam bardziej wyrafinowanego Smakosza od swojego Syna. Każdą potrawę ogląda ze wszystkich stron, dotyka, szczegółowo bada…a na koniec wącha. Ostatnia czynność jest decydująca, albo zechce spróbować daną potrawę albo odrzuci ją na zawsze. Takim oto sposobem 95% dań odpada w przedbiegach. A ja ze łzami w oczach rozkładam ręce;( Ostatnio jedna z mądrych Mam poradziła mi abym zaczęła gotować razem z Dziećmi, to oswoi Ich z nowymi smakami. Borysek na szczęście nie ma tego problemu ale z Wiktorkiem przełamaliśmy dzisiaj pierwsze lody…
Dwa razy byłam “przy nadziei”. Dwa razy już w piątym dniu wiedziałam, że jestem w ciąży. Dwukrotnie także, przez pierwsze 3 miesiące tego wyjątkowego stanu nie mogłam przełknąć absolutnie nic, a przez kolejne 6 jadłam wszystko (w granicach zdrowego rozsądku oczywiście). Obalałam także mit kobiecych zachciewajek i zmiennych nastrojów.
Tyle samo tyłam w każdym z poszczególnych miesięcy, wyniki badań krwi i usg były blizniaczo podobne.
W dwóch tych samych przypadkach, z nerwów tuż przed porodem – napchałam się paczką żelków ( przyrzekając sobie w trakcie mdłości, że już przy kolejnym razie tego nie popełnię).
Powiedzcie mi więc proszę DLACZEGO MOJE PIERWSZE DZIECKO NIE JE NIC, A DRUGIE POCHŁANIA WSZYSTKO???!!!
Kto rozwikła mój odwieczny problem, przybliżając tematykę – temu konia z rzędem!
Od początku nie było łatwo…Wiktor płakał nad każdą łyżką zupy, a ja razem z Nim…Bałam się, denerwowałam, modliłam, znowu płakałam…Pózniej latałam za nim z łyżką po całym mieszkaniu (talerz zupy, zajmował nam ok. godziny czasu – tak! Zjadał również zimną). Obecnie ma 4 lata potrafi zjeść rosół bez narzekań (jeżeli naturalnie z makaronem wszystko gra, bo uznaje tylko “cienkie nitki”) Natomiast “pomidorówka” i “buraczkowa” to już wyższa szkoła jazdy.
Gdy we wrześniu zapisaliśmy Wiktora do przedszkola i na dniach adaptacyjnych poruszyłam ten temat, usłyszałam:
“Proszę się nie martwić, nie takie niejadki tu przychodziły, będzie jadł aż mu się uszy zatrzęsą”.
Minął tydzień, potem drugi aż w szatni zastałam karteczkę:
” Proszę poprosić Wiktorka aby w trakcie obiadku, zechciał chociaż usiąść do stołu z pozostałymi Dziećmi”… i kolejną:
” W związku z tym, że Wiktor przez dwa miesiące w przedszkolu, nie zjadł nic za wyjątkiem kromki chleba – opłata obiadowa nie zostanie naliczona”
Także sami rozumiecie….
Na domiar tego wszystkiego, Wiktor za wyjątkiem dań przygotowanych przeze mnie i Babcię “Gusie” ma duże obiekcje do jedzenia poza domem….
Do tej pory nie zna smaku owoców i warzyw a mięso jedynie w formie zblendowanej, przemycone gdzieś w zupie….
Lubi co prawda rybkę (w innym przypadku któregoś dnia w porze obiadowej zwyczajnie bym skonała) ale Jego codzienna dieta jest niezwykle uboga;(((
Postanowiłam więc zmienić nieco nasz grafik dnia i oto zakupy w sklepie zajmują nam odrobinę więcej czasu, bo omawiamy w nim wiele spraw jak na przykład nazwy nietypowych owoców i co zawierają poszczególne działy. Dzięki temu Wiktor chociaż w teorii wie, co należy do żywności wartościowej a co zdrowe nie jest.
Kolejnym etapem na rozbudzenie ciekawości kulinarnej Wiktora jest zaangażowanie Go w pomoc w przygotowywaniu posiłków. Szczerze mówiąc pytał o to kilkakrotnie ale zawsze w pośpiechu wolałam zając się tym sama.
Jeżeli macie jakieś sprawdzone metody na niejadka – będę zobowiązana za wszelkie porady;)
Tajemnica rozwiązana: ten rocznik tak ma! Mój Misiek podobnie. Patent mam na warzywa: własnoręcznie robione tortille z kurczakiem/królikiem/cielęciną i pysznym sosikiem (warzywa w całości nie przechodzą, więc blendujemy je na pesto wielowarzywne); oraz samodzielnie robione szaszłyki, gdzie nawet warzywa okazują się jadalne. Super przemytnikiem warzyw są też babeczki czekoladowo buraczane, muffinki marchewkowe a owoce je zblendowane, w wersji 4 kolory w przezroczystej szklance, do tego jogurt naturalny, domowa granola. Smakują też kluski na parze z odpowiednim sosikiem owocowym, do tego wspaniałe racuchy dzięki którym je gruszkę na surowo no i pierogi, które z farszem mięsno-kaszo-warzywnym chrupie aż miło… Według mnie niejadki nie istnieją, nasi synowie są po prostu bardziej wymagający, bo odpowiednio przetworzone (czytaj: ukryte) zjedzą wszystko. 😉
Droga moja Aneczko! Wierz mi, że wszystkie sztuczki mam opatentowane;(
Idąc tropem Twojej teorii Wiktor jest wyjątkiem od reguły SERIO!;(
witaj
ja na swojego synka (6lat) już nie mówię niejadek tylko nauczyłam się nowego w naszej społeczności słowa – małojadek!
wspólne gotowanie jest super, my praktykujemy odkąd syn samodzielnie siedział i później dołączyła do nas córka. frajda ze wspólnego gotowania jest zawsze tylko nie zawsze Adaś zje co sam zrobił. Ale moje pomysły, które są (do tej pory) niezwodne to zupki kremy (hit – brokułowa) na zupce rysunek ze śmietanki np. buźka (konieczne włosy ze szczypiorku) albo słoneczko, ale najlepiej tatę. kto by odmówił zjedzenia tatusia???
magiczne są tez nazwy. Adas się zawsze pyta co dziś na obiad a ja na to że dziś łąka (ziemniaki to kamyki, albo piasek, surówka z kapusty to trawa i kwiatki z papryki a kotlecik to ławeczka albo plac zabaw) kanapki zawsze ułożone w samochodzik albo najlepiej w traktor, a z parówki można wyczarować rakietę kosmiczna albo potworka.
a i jeszcze jedno ja synka zaangażowałam też w sprzątanie po posiłkach i sam zauważył, że czym więcej zje tym mniej sprzątania. no i u mnie przygotowywanie stołu to zawsze dzieci robota (6 i 2,5 lat) talerzyki po jednym widelczyki też ale jak się napracują to chyba lepiej smakuje. a jak już mi brak pomysłów na śniadanka to stawiamy na stół wszystko co mamy i każdy wybiera np. po 3 produkty i jak sobie sam cos wybrałeś to zjesz z chęcią prawda.
nie wiem czy Ci pomogą moje pomysły ale warto próbować.
pozdrawiam cieplutko.
O, popieram! Marysia siedzi ze mną w kuchni od kiedy miała pół roku i zawsze starałam się ją – na miarę wieku – angażować. Jasne, niemowlę gotować nie będzie, ale wyżerać nitki makaronu z garnka może 😉
Jako były niejadek pamiętam, że najgorzej działały negocjacje (“zjedz przynajmniej mięsko”). Byłam strasznym uparciuchem i im więcej mnie namawiano, tym mniej to mięsko chciałam zjeść. Pozostawienie wyboru (i jego uszanowanie) i atmosfera zabawy mają IMHO większe szanse powodzenia.
O to jest również jakiś sposób!;) Wypróbuję i na bieżąco poinformuję;)
Gosiu, myślę, że pomysł ma *duże* szanse powodzenia – mówi to były niejadek – taki z gatunku skrajnych. I pocieszę Cię, że z dziecka żywiącego się chlebem (ale nie bułką!) z serem (bez masła) wyrosłam na osobę, która nie tylko je prawie wszystko, ale do tego w restauracji zawsze pierwsza próbuje czegoś nowego 😉
Dla mam młodszych dzieci dodam, że u nas sprawdziło się “zapobieganie” w postaci BLW. Tylko wymaga to mocnych nerwów, morza zaufania do dziecka i oceanu cierpliwości w sprzątaniu kuchni.
Powodzenia i trzymam kciuki!
Asiu dziękuję za prawdziwe pocieszenie! Naprawdę az sobie odetchnęłam pełną piersią;) Jego jedzenie (a raczej nie-jedzenie) to moje prawdziwe utrapienie!;(
Dodam, że jako dziecko, mimo mocno ograniczonej “diety” rozwijałam się dobrze. Więc może jest tak, że niejadki mają po prostu mniejsze potrzeby żywieniowe (bo np. lepiej wchłaniają)? Nie wiem, spekuluję…
W każdym razie będzie dobrze, Gosiu! Myślę, że wspólne gotowanie się sprawdzi, a i walory edukacyjne są nie do przecenienia…
Asiu oj tak, ja też próbuję BLW – znam i nerwy i potrzebę cierpliwości.
Gosiu, jak Wiktor był niemowlakiem to już miał takie początki? Mam obawy, że mój synek też będzie niejadkiem.
Kasiu nie martw się za szybko;) Tak, Wiktor od małego nie chciał próbować niczego nowego;(((
Jakie te nasze Wiktorki podobne do siebie:p – Młodszy pochłania swoj talerz. .. i z naszych podskubuje! A ze starszym zawsze problem! U nas również skutkuje wspólne gotowanie i uprawa ogródka – ostatnio je sałatę szczypiorek a nawet liscie magi- postęp! Mama bardzo dumna:) słyszałam ze kolorowe dni to świetna zabawa:) np w poniedziałek jemy kolor zielony a we wtorek żółty i itp – spróbujcie:)
Paulinko myślałam o ogródku ale musiałabym uprawiać go chyba w środku nocy…;((( Chociaz czego się nie robi dla Dzieci?;)))
My my mały ogródek i uwierz mi po posianiu plewilam tylko raz a warzywa co raz większe- podlewam rzadko i przeważnie z dzieciakami a i tak rośnie:) hihi
mówisz?;)
Małgosiu wczoraj wypróbowałam pomysł mojej siostry i u mnie sprawdził się super a więc:
-dzieci obiad
– a co na obiad
– a dziś miś
(tzn. głowa misia z kotleta, jedno ucho z kulki ziemniaczków a drugie ucho z kulki buraczków, oczy i nos z pomidorków koktajlowych).
– łał mamuś pycha.
i jeszcze wczoraj zapomniałam że mój synek często lubi się bawić w masterszefa i żeby ocenić moja potrawę to musi zjeść chociaż po 2 kęsy z zestawu obiadowego. wiesz czasem dostaję 2 lub 3 punkty a czasem 100.
tak mi się przypomniało i musiałam się z Toba podzielić.
i dziękuję bardzo;) bo akurat tego to jeszcze nie próbowałam!
musze koniecznie!
dziekuję;)*