W kwestii Dzieci mam dla Was dwie najważniejsze wiadomości. Dobrą: Wasze Dzieci uczą się bycia Ludzmi od Was oraz gorszą: robią to najczęściej wtedy, kiedy nie macie o tym pojęcia…
Pamiętam blok i plac zabaw na którym się wychowałam. Wychodziłam na podwórko ze swoim wiaderkiem, łopatką i foremkami a mama co jakiś czas wyglądała przez balkon pytając czy wszystko dobrze i zaznaczając żebym się nigdzie nie oddalała. Tuż za rogiem, mieściły się pawilony sklepów: spożywczy, mięsny, piekarnia, apteka i moje dwa ulubione: zabawkowy i papierniczy. Najczęściej zawsze z rana chodziłam tam z Mamą na zakupy a Ona pozwalała mi zachodzić do papierniczego. Nigdy Jej na nic nie naciągałam. Uwielbiałam zapach sklepu, miłą panią i marzenia o domku dla lalek, który stał przez wiele lat na wystawie. Bywały jednak dni kiedy Mama nie musiała robić zakupów a mi tego codziennego rytuału strasznie brakowało. Wymyśliłam więc sobie, że między jednym wyjściem mamy na balkon a drugim, mam wystarczająco dużo czasu na zwiedzenie ulubionych miejsc i sprawdzenie czy domek dla lalek wciąż stoi na swoim miejscu. Kilka razy mi się udało. Raz zdążyłam tuż przed samym wyjściem mamy na balkon ale szczęśliwie się nie połapała. Był “Dzień Dziecka” i w papierniczym mieli dostawę, a dla wszystkich Dzieci była niespodzianka. Musiałam się zasiedzieć, bo gdy wracałam do domu, przy bloku spotkałam zapłakaną Mamę z sąsiadkami. Wiedziałam o co chodzi więc chciałam ją rozweselić, podbiegłam mówiąc: “Patrz mamusiu! Dostałam balonik”. Balon kosztował mnie karą i zakazem wyjścia samej na podwórko. Miałam wtedy 4 lata i jedyna myśl jaka chodziła mi wówczas po głowie to “jak obejść ten zakaz żeby znowu wymknąć się do sklepu”.
Mama wciąż wspomina tę historię mimo, że upłynęło blisko 25 lat. “Uciekająca córka” to była jej trauma macierzyństwa. Ja mam swoje zmartwienia, które nazywam: “Znikający Syn”. Za każdym razem kiedy wychodzę z domu, powtarzam jak mantrę: “Borysku. Musisz się pilnować. Nie odstępuj nas na krok”. Kiwa znacząco głową i patrzy głęboko w oczy żeby chwilę pózniej poruszyć całą galerię handlową i rozdygotane serca rodziców biegających w poszukiwaniu Dziecka.
Największy mit psychologii, stworzył Arystoteles, który twierdził że rodzimy się TABULA RASA z czystą niezapisaną kartką. Każdy kto posiada więcej niż jedno Dziecko wie, że to odrębne istoty z własnymi talentami i temperamentem. Jesteśmy mieszanką genetyczną i nigdy nie wiadomo z jakimi predyspozycjami zostaniemy ulepieni. Nie wszystko jest również wynikiem genetyki. Charakter w dużym stopniu jest kształtowany przez środowisko. Dzieciaki uczą się od nas wyrażania emocji, zachowań. Chłoną zarówno to, co dobre jak i cechy których wolelibyśmy sobie nie przypisywać.
Widzę w Wiktorku Piotra, który na zewnątrz stwarza pozory “duszy towarzystwa” i pewnego siebie żartownisia a po przekroczeniu progu domu jest ciepłym, wrażliwym i zupełnie innym modelem własnego siebie. Dostrzegam jak przez obserwację, Chłopcy naśladują Tatę i biorą z Niego przykład.
Dzieci są naszym najprawdziwszym odbiciem. Chłoną wszystko co robią dorośli i przyjmują wzorce, nie analizując ich w kategorii wad czy zalet. Ostatni przykład? Starałam się wytłumaczyć Wiktorowi, że istnieją w życiu takie dni, okazje czy uroczystości kiedy należy ubrać się stosownie do sytuacji. Gdy bawełniane spodnie nie wyglądają dobrze a bluza jest wręcz niestosowna. Żaden argument do Niego nie trafiał. Skończyło się na tym, że po godzinie smutnego i załamanego wyrazu twarzy, przebrałam go w to co chciał. Po czasie, kiedy analizowałam całą sytuację zrozumiałam, że przecież to samo przechodzę z Piotrem, który krawat traktuje jak odcięcie tlenu.
Piotr z kolei nie może się nadziwić uwielbieniu Borysa do słodkości. Czy wyobrażacie sobie, że zapytany o prezent urodzinowy trzylatek prosił jedynie o batoniki??? Borys słodyczami delektuje się jak Włoch popisową pizzą lub Francuz swoim cremem brulee. Wiktor, ku radości Borysa, spełnił życzenie brata. A ten podzielił się z Gośćmi swoimi skarbami od Wedla: batonikami oki!, ptasim mleczkiem oraz ulubioną czekotubką. Ja wiem, że to znaczyło dla Niego tyle jakby rozdawał to co posiada najcenniejsze. Zachodzi więc mój Mąż w głowę: “Jak to możliwe, że w domu gdzie są tylko warzywa, owoce i żywność ekologiczna, zrodziła się w Borysie taka milość do słodkości?”
……ja tam nie wiem, bo jestem na diecie…a cała reszta niech pozostanie naszą SŁODKĄ TAJEMNICĄ….moją i Borysa:)
Polecam Wam obejrzenie pięknego filmu od którego sama często zaczynam swój dzień… aby nie zapomnieć:
KONKURS !!!!
Na koniec mała niespodzianka od Jubilata!
Borys chciałby się podzielić swoimi słodkościami od Wedla także z Wami!
Wystarczy, że opiszecie krótko w komentarzu:
Jak spędziliście swoje najlepsze urodziny w dzieciństwie?
Na Wasze odpowiedzi czekamy do 31-05-2015
Po tym czasie Borys wylosuje 5 laureatów do których wyślemy słodkie upominki!
DO DZIEŁA!
Z wczesnego dzieciństwa pamiętam jak dziś swoje 10 urodziny.
Zaprosiłam dwie najlepsze koleżanki, dla których razem z mamą robiliśmy bezy i galaretkę. Trójka młodszego rodzeństwa i mój pies, również robili za gości. A jakże inaczej. Miała być miła zabawa z torem i ubieranie lalek Barbie w tle. Było sto lat, prezenty, słodkości, dziewczęcy klimat. Moja najmłodsza siostra Zuza, która do dziś jest łobuziarą i psotnikiem, wymyśliła super zabawę. Tak nam się wtedy zdawało. Otóż było to – zjeżdżanie w kartonowym pudle ze schodów. Schody miały 20 stopni. Resztę można sobie wyobrazić. Przy podejściu numer X, wsiadło do pudła 5 roześmianych dziewczynek. Wszystkie wypadły śmy z pudła w połowie, fikołkując w różne możliwe strony. Każda z nas miała guza w innym miejscu, ale do dziś wspominam to z łezką w oku. Czasem mam ochotę sobie tak po zjeżdżać ze schodów.
Czytałam to co napisałaś z zaciekawieniem bo ja też marzyłam o domku dla lalek a moje najlepsze urodziny to te w których to życzenie się spełniło.
Piękny tekst. Niesamowite ile posiadasz pięknych wspomnien z dzieciństwa. Próbowałam sobie przypomnieć jakąs anegdotę zczasów jak byłam dzieckiem i nic interesującego nie przychodzi mi do glowy.
Ja wciaż jestem dzieckiem, najlepsze jeszcze przede mną! Uwielbiam maj, bo wszyscy mamy wtedy urodziny (1, 23, 26) 🙂 A poważniej – każde urodziny były na swój sposób świetne – albo rodzice zorganizowali wycieczkę-niespodziankę do Pragi (którą uwielbiam), albo udawali, że nie pamiętają o moich urodzinach i kazali mi sprzątać pokój – a tam w kartonie ukryty był mój pierwszy “jamnik” (magnetofon kasetowy)… Zawsze robili mi pomysłowe niespodzianki i nadal je robią – tylko teraz starają się potrójnie, bo mają jeszcze do zaskoczenia mojego Małża i synka 😉 Wieczne dzieci 🙂
Witam, no cóż nostalgia mnie dopadła po przeczytaniu tego artykułu. Choć już mam trochę urodzin za sobą, to ciepło wspominam przedszkolne lata i urodziny, które spędzałam u swoich dziadków, którzy mieszali na wsi. Miejsce to było zaczarowane, blisko las, łąka i zaczarowana struga. Ogromną atrakcją dla wszystkich dzieci były urodzinowe przejażdżki konne naszym grzecznym konikiem, którego nazywałam Bursztynek, bo miał taki kolor umaszczenia. Zabawa w chowanego na podwórku, zbieranie kwiatów na łące, z których robiły dzieci dla mnie bukiet urodzinowy, które chowałyśmy w szklanych sekretach. Myślę, że już nie wiele osób wie cóż to był szklany sekret tj. dołek w ziemi, w którym wkładałyśmy nasze sekrety i kładłyśmy szkiełko, które było przysypywane piaskiem. Słyszę do dziś śpiew słowików, klekot bocianów i bzyczenie pszczół. Babcia i Dziadek tak zawsze mi umilali ten dzień, że każdy chciał mieć takie urodziny. Bardzo im za to dziękuję i myślę o nich z nostalgią, gdyż te lata już nie wrócą.
Czytając ten wpis, uśmiechnęłam się sama do siebie. Wiele razy. Zainspirowałaś mnie do powrotu w przeszłość. Jakoś nie miałam ostatnio czasu, na wspomnienia. A są dobre i koją moje nerwy.
Nie miałam ukochanej zabawy urodzinowej. Jednak miałam ten jedyny prezent, który towarzyszy mi do dziś.
Moje 13 urodziny pachniały sierścią małego kundelka, o którego błagałam – podobno, przez 12 poprzednich lat.
Mysia jest ze mną do dzisiaj. Wprawdzie urodą już nie grzeszy ale takie namacalne wspomnienie, cenię sobie ponad wszystkie zabawy. Chętnie wkleiłabym zdjęcie bohaterki ale chyba nie ma możliwości:)
Serdecznie pozdrawiamy.
Czytając ten wpis, uśmiechnęłam się sama do siebie. Wiele razy. Zainspirowałaś mnie do powrotu w przeszłość. Jakoś nie miałam ostatnio czasu, na wspomnienia. A są dobre i koją moje nerwy.
Nie miałam ukochanej zabawy urodzinowej. Jednak miałam ten jedyny prezent, który towarzyszy mi do dziś.
Moje 13 urodziny pachniały sierścią małego kundelka, o którego błagałam – podobno, przez 12 poprzednich lat.
Mysia jest ze mną do dzisiaj. Wprawdzie urodą już nie grzeszy ale takie namacalne wspomnienie, cenię sobie ponad wszystkie zabawy. Chętnie wkleiłabym zdjęcie bohaterki ale chyba nie ma możliwości:)
Serdecznie pozdrawiamy obie.
😉 ja błagałam o siostrę….do dzisiaj mi jej brakuje;(
Czwórka dzieci i 10 krów w oborze nie sprzyjały urządzaniu urodzin,dlatego zawsze jakoś musiałam sobie radzić sama. Więc mała chłopczyca ze wsi postanowiła że zorganizuje sobie sama urodziny. Podobno narobiłam kanapek-już ja sobie wyobrazam jak one wyglądały,wtedy ne było krojonego chleba.A na wierzchu posmarowane były smalcem i musztardą. Ale to nie całe moje menu,jeszcze herbatka i świeże pomodory z ogródka mamusi.Ponoć wydeptałam resztę warzyw zrywając czerwone przysmaki. Czyż to nie brzmi nieźle. A zaprosiłam oczywiście moich rodziców, rodzenstwo i wszystkie dzieci ze wsi które zawsze biegały ze mną po drzewach. No cóż bieda była ale i zabawy nie brakowało. Tanim kosztem urządziłam niby urodziny i pomiędzy jednym drzewem a drugim dożywiłam dzieci smalcem,ależ to była impreza.
cudowne!! Wiesz że mam podobne wspomnienie w tyłu głowy?;)
Urodziłam się w najgorszy dzień w roku czy 1 września,to jakas masakra dla dziecko.Kiedy trzeba iśc do szkoły i nie ma czasu na świętowania to ja akurat musiałam się rodzić. Zawsze mama powtarzała:Wiesz kochana poczeka na prezent,tyle miała teraz wydatków. Ale pewnego razu niespodziewanie 1 września nie szło się do szkoły bo to była sobota i moi rodzice wzięli mnie do Zoo.Nawet nie wiecie co to było w tamtych(zamierzchłych)czasach. Zobaczyłam zebrę i hipopotami.A pamiętam że śmiałam się w głos. Dopiero teraz wiem ile to kosztowało moich rodziców,bo nie przelewało się w domu. Samoachodu też nie było więc jechalismy rozklekotanymi autobusami-kilkoma.Ale do tej pory pamietam ten smak radości!
Nie uwierzysz….mój Mąż ma dokładnie ten sam problem…1 czerwiec;)
W dziecinstwie bylam bardzo grzecznym dzieckiem, nigdy nie sprzeciwilam sie rodzicom. Moi rodzice nie mieli duzo pieniedzy (budowali sie wiec tam szly wszyskie pieniazki). To byly moje 8sme urodziny, mama zapowiedziala mi ze w tym roku nie zrobi mi urodzin bo wszystko takie drogie i wogole, bylam bardzo zawiedziona ale udalam ze nic sie nie dzieje. Co gorsza w dzien urodzin moi rodzice musieli zostac dluzej w pracy a ja po szkole poszlam do babci, ktora o moich urodzinach zapomniala. Myslalam ze to beda moje najgorsze urodziny. Rodzice przyjechali po mnie pod wieczor a w domu czekaly na mnie moje najlepsze przyjaciolki z tortem, balonami i roznymi slodkosciami. Mama to wszystko zaplanowala urzadzila mi pizamowe party niespodzianke. Babcia tez o mnie nie zapomniala zadzwonila z zyczeniami a na nastepny dzien dostalam od niej maly prezencik;) i wlasnie dlatego ze te urodziny byly jedna wielka niespodzianka utkwily mi w pamieci i bardzo milo je wspominam 😉