Potrafię jechać na drugi koniec miasta po zdrowe warzywa, które trzeba obierać i nie są tak piękne i lśniące jak na półkach supermarketu. Raz w tygodniu przejeżdżam 20 km po nieprzetworzone mięso i jajka od szczęśliwych kur. W kuchni dziennie spędzam naprawdę sporo czasu i przyszedł taki moment w którym zastanawiałam się nad sensem mojego wysiłku skoro żywienie Wiktora o którym już Wam wspominałam, nie przynosiło większych zmian….

No bo ile można tłumaczyć, że “dziecko jest niejadkiem”, “ten typ tak ma”, “ma to po Tacie, Dziadku, Cioci…” Zachodziłam w głowę co jeszcze mogę zmienić i poprawić…coraz częściej zastanawiałam się także nad wizytą u psychologa żywieniowego. Chłopcy spędzają ze mną całe dnie stąd też zakupy zazwyczaj robimy wspólnie. Zajmuje nam to więcej czasu niż gdybym robiła je wieczorem ale zaczęło przynosić pewne korzyści. Między listą zakupów, czytaniem etykiet a odpychaniem wózka i analizowaniem menu dnia, zaczęłam zwracać uwagę na dialogi Chłopców w sklepach. Zauważyłam, że Wiktor coraz częściej poucza młodszego Brata co nadaje się do jedzenia a co jest niezdrowe. Użył nawet stwierdzenia, że “chipsy to sama chemia”.

To był dla mnie sukces, że w związku ze wszystkimi staraniami jest chociaż jeden widoczny pozytyw! Zachęcona Jego świadomością konsumencką, coraz częściej opowiadałam Wiktorowi o tym co przygotowuję i robię w kuchni a On w naturalny sposób zaczął mi pomagać. Na początku było to podawanie warzyw, pózniej tarkowanie, wkładanie potrawy do piekarnika…aż wreszcie całe danie przygotowane tylko przez Niego!

Nie wszystko udaje się zrobić razem, to oczywiste. Zupy, ostre narzędzia czy mielenie pozostaje poza obrębem pięcio i trzy-latków.  A dodatkowo na gotowanie z pomocnikami wbrew pozorom trzeba przeznaczyć więcej czasu niż gdybyśmy wszystko robili sami. Wyznaczyliśmy więc jeden dzień w tygodniu przeznaczony na WSPÓLNE GOTOWANIE. Planuję na ten czas dania, które nie są nazbyt skomplikowane i nie wymagają mistrzowskiego poziomu umiejętności kulinarnych. Zajęcie jak dotąd sprawia nam dużo frajdy ale przede wszystkim:

W końcu realnie coś się zmienia w stosunku Wiktora do żywności.

Nie myślcie sobie, że odtąd skończyły się nasze problemy obiadowe…Nie jest tak, że Wiktor zjada wszystko co sam przygotuje. Okazuje się jednak, że owoce i warzywa, których nie tolerował w żadnej postaci serwowanej jemu dotychczas, doskonale smakują w postaci soków które wyciskamy w sokowirówce. Sprawdził na własnej skórze, że od spróbowania arbuza się nie umiera… a cebula od której wszyscy płaczemy przy krojeniu, jest zjadalna na pizzy, którą wspólnie przygotowaliśmy.

Spójrzcie jak z męki, udało nam się uczynić przyjemność:

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni
dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

dzieci w kuchni

Wiktor szorty, bluzka – MAMATU

Borys bluzka, spodnie – TUTAJ